Tajemnica Pozytywki Rozdział VIII
Tajemnica Pozytywki
Rozdział VIII
Dziewczyna która pamięta
wszystko i nic.
Jeśli
istniała jakaś niewidzialna siła, to ta co sprawowała piecze nad Williamem
miała ciekawe poczucie humoru. Był tego pewien sam poszkodowany. Zamiast dawać
pytania i odpowiedzi, to ta tylko zwiększała tylko liczbę pytań. A te pytania
nie były proste i komplikowały już i tak bardzo skomplikowane życie Williama.
Czy to ją bawiło? Zapewne. Jednak jaki miała cel? Czego chciała?
-Co tam
synu?- spytał Windi, który niósł śniadanie dla siebie i Williama.
-Nic- oparł
krótko chłopak. Błękitnooki oderwał spojrzenie od okna i przeniósł je na
mężczyznę. Przez chwile na niego patrzył po czym odezwał się ponownie-
Zapomniałeś ściągnąć fartuszka.
- Aaa!
Rzeczywiście, dzięki- to mówiąc mężczyzna ściągną czarno-granatowy fartuch.
William uśmiechną się odrobinę. Jego ojciec był pełen sprzeczności. Rada
S.N.I.D. obawiała się go. Zresztą nie tylko ona, jednak William nie potrafił
uwierzyć, że jest on niebezpieczny. Piekący ciasteczka mężczyzna był
niebezpieczny? Przecież on praktycznie o wszystkim zapominał. Dowodem tego był niezdjęty fartuch.
- Ej! Nie
śmiej się z ojca!
-To nie
zapominaj go ściągnąć!- warkną lekko zirytowany chłopak. Ostatnio dobrze nie
spał.
- Ej! Co się
dzieje? Coś cię martwi?-spytał Windi siadając przy stole.
- Nie, nic
tato. Po prostu się nie wyspałem- William źle się czuł okłamując ojca. W końcu nic
mu nie powiedział o tamtym chłopaku. Dlaczego? To pytanie zadawał sobie nie ustanie.
W sumie sam nie wiedział. Jednak coś mu podpowiadało, żeby tego nie robić.
- Kolejny
raz z rzędu?- spytał Windi podnosząc prawą, czarną brew. Po swej wypowiedzi
odsuną krzesło i zasiadł naprzeciwko swego syna- Chodzi o jakąś dziewczynę?
- Co?!- obruszył
się błękitnooki lekko się przy tym rumieniąc- Oczywiście, że nie. Lepiej podaj
śniadanie, a nie zadajesz niedorzeczne pytania- ojciec Williama tylko się zaśmiał.
- Dobrze,
dobrze już przynoszę.
******************************************
Przez miasto przedzierała się
przerażona, młoda, dość ładna dziewczyna. Gdy się jej przyjrzało można było
stwierdzić, że nie ma więcej niż siedemnaście lat. Owa panienka uciekła z domu,
ale nie dlatego że jej rodzice byli okropni. O to, to nie. Uciekła ponieważ nie
uważała tamtego domu za swój. Jej dom wyglądał inaczej tego była pewna, a
jednocześnie nie. Nie pamiętała kim jest. Właściwie to praktycznie nic nie
pamiętała. Różne informacje przeplatały jej się ze sobą i nie wiedziała, które
z nich są prawdziwe. Nie rozumiała ludzi, których mijała, a jednocześnie po
chwili ich rozumiała. Oprócz tego wydawało jej się, że ktoś ją śledzi. Jednak
nie wiedziała kto, a jednocześnie wiedziała. Te nieznośne uczucia doprowadzały
dziewczynę do szaleństwa. A szaleństwo potęgowało jej przerażenie. Czuła się
jak w jakiejś pułapce. Chciała by ktoś jej pomógł. Żeby ktoś ją z tego
wyciągnął, uratował. Jednak nie wiedziała kto by mógł to zrobić. Czuła
narastającą panikę. Coraz bardziej miotała się bez celu pośród tłumu. Po chwili
zdała sobie sprawę, że się zgubiła. Ale czy to możliwe, że się zgubiła skoro
nie wiedziała gdzie jest i skąd wyruszyła? Chciało jej się płakać. Jednak
postanowiła, że nie pokaże, osobie która ją obserwowała, że jest przerażona i
zagubiona. Postanowiła wydostać się z tłumu. Dziewczyna już wkrótce pędziła w
labiryncie drobnych uliczek z dala od tłumu. Uczucie obserwowania po chwili
zniknęło. Mimo to dziewczyna nie odetchnęła z ulgą. Coś kazało jej skręcić w
prawo, a później w lewo. Jakaś niewidzialna siła kazała jej iść właśnie tą
ścieżką. Coś ją prowadziło, ale na nieszczęście dziewczyny nie wiedziała do
kąt. Po chwili wędrowania, a właściwie
podążania za niewidzialną siłą dziewczyna dotarła pod stara kamienice. To coś
co ją prowadziło kazało jej zapukać do drzwi. Już po chwili zastukała za pomocą
kołatki z ozdobną głową jakiegoś drapieżnego ptaka.
**************************************
William i
Windi właśnie skończyli jeść śniadanie gdy kołatka przy drzwiach została
uruchomiona. Jakby tego było mało do kołatki postanowiła przyłączyć się
pozytywka.
- No po
prostu świetni!- warkną niewyspany chłopak podnosząc ręce do góry w błagalnym
geście- Teraz zachciało się jej koncertować. Po prostu świetnie. Ta to
dopiero ma wyczucie!
- William!
Zabierz pozytywkę na górę a ja sprawdzę kto to- oświadczył nad wyraz spokojny
Windi. Chłopak tylko kiwną głową po czym zabrał pozytywkę. Windi odprowadził
syna wzrokiem, po czym ruszył w stronę drzwi. Mężczyzna miał nadzieje, że to
nie Alexander. Wydawało się, że chłopcy posprzeczali się ostatnim razem gdy
spotkali się w tym barze. Tylko jak się nazywał ten bar? Niestety mężczyzna nie
był wstanie sobie przypomnieć. Zresztą nie za bardzo go to zdziwiło. Podszedł do zdobionych drzwi i przywołał na twarz uśmiech.
- Witaj,
wydaje się, że to nie właściwy mom- mężczyzna przerwał swą wypowiedzi gdy
zobaczył kto stoi pod drzwiami- Proszę wejdź-to mówiąc zaprosił swego gościa do
środka. Dziewczyna, bo to ono była gościem, weszła do środka i zaczęła się
rozglądać.
- Dziękuje- powiedziała cicho, jakby nie wiedziała jak.
- Zapraszam
do salonu- powiedział mężczyzna- William! Choć tutaj!-już po chwili było
słychać kroki świadczące, że chłopak schodzi na dół. Mężczyzna uśmiechną się
delikatnie przyglądając się dziewczynie. Wkrótce błękitnooki pojawił się w
salonie. Wiliam spojrzał na gościa płci pięknej. Miał jasne, brązowe oczy i trochę
ciemniejsze włosy. Delikatne rysy twarzy i mały nosek. Usta miała zaróżowione
zresztą podobnie jak policzki. Ciężko oddychała. Była całkiem ładna. Ubranie,
które miała na sobie było byle jakie, jakby przypadkowe.
- Kim jest
nasz gość ojcze?
- No
właśnie. Jak masz na imię moja droga?
- Ja….nie
wiem- wyszeptała. Zarówno ojciec jak i syn wymienili zdziwione spojrzenia.
- Wybacz,
ale chyba nie za bardzo nie rozumiemy. Możesz nam wyjaśnić?- spytał Windi.
- Ja nie umiem tego wyjaśnić. Zarówno wiem jak mam na imię jak i nie wiem. .
- Nie do
końca rozumiem- zaczął Windi, ale gość mu przerwał.
- Ja też
nie- po tych słowach zapadła niezręczna cisza. William patrzył na dziewczynę z
ogromnym zdziwieniem, Windi marszczył brwi w zastanowieniu, a nieznajoma
patrzyła to na jednego to na drugiego. W końcu niezręczną cisze przerwał Windi.
- A ty myślisz, że to ja mam problemy z pamięcią.
Gdy William mógł zabijać za pomocą wzroku, to w salonie znajdował by się nieboszczyk. No ale cóż nie miał takiej zdolności więc tylko zgromił ojca srogim spojrzeniem i ciężko westchną. Poważna sytuacja wymaga dorosłego, prawda? William zastanawiał się tylko kto w tym towarzystwie jest dorosłym. On czy Windi, a może dziewczyna? Jego ojciec przechodził wszelkie granice. Czy on nie miał za grosz wyczucia sytuacji?! Zaczynał rozumieć czemu Sabrina tak bardzo nie chciała by go poznał. Jednak czy miała do tego prawo? Miało prawo okłamywać go przez całe życie? William odrzucił swoje rozmyślania, gdyż wiedział, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Postanowił zwrócić uwagę na owego gościa z amnezją. Dziewczyna była ubrana w błękitna sukienkę, no przynajmniej kiedyś była błękitna. Teraz była brudna od płota i spalin, a także porwana tu i ówdzie. Jej włosy były rozmierzwione i poplątane. Oczywiście nie obyło się bez błota także we włosach. Co było ciekawe dziewczyna była tylko w sukience, a raczej w tym co z niej zostało, i jakiś butach, mimo że na zewnątrz było bardzo zimno. Nagle Williama ogarnęła złość. Dlaczego jego ojciec zaprosił nie znajomą? Mogła być również przestępcą, złodziejem. Pomyślał o tym? Równie dobrze może być zwykłym człowiekiem z amnezją, a nie kimś z ich świata. A nawet jeśli była to dlaczego mieli jej pomagać?
- Ojcze właściwie to może mi wyjaśnisz czemu ją wpuściłeś?
- Hymm, bo potrzebuje pomocy?
- A dlaczego my mamy jej pomóc?
Ojciec spojrzał na syna ze zdziwioną miną. Właściwie jak miał mu to wyjaśnić? Powiedzieć, że wygląda jak osoba która znała jego brata? A może ma powiedzieć, że wygląda jak osoba związana z pozytywką i jej tajemnicą? Obie te informacje mogą wywołać złość, irytacje lub zainteresowanie Williama. Windi zauważył, że chłopak coraz bardziej się irytuje, a dziewczyna boi, że ją wyrzucą.
- Ech, no bo...ech- próbował coś wymyślić, gdy nagle w jego głowie pojawiła się trzecia opcja, jego koło ratunkowe.
- No bo wygląda jak ktoś kogo znam.
William popatrzył na niego zaskoczony po czym się odezwał.
-Skoro wygląda jak ktoś kogo znasz to moja osoba nie jest tu potrzebna, mylę się?
- No tak...
- W takim razie wychodzę.
Nim Windi zdążył powstrzymać Williama chłopak wstał wziął płaszcz po czym opuścił kamienice.
******************************************************************************
Znów uciekł. Taka myśl towarzyszyła Williamowi podczas jego spaceru. Czemu zawsze gdy pojawiają się problemy ucieka? Zawsze tak robi, ale dlaczego? Czemu chociaż raz nie może stanąć naprzeciw problemom? Chłopak postanowił wybrać się do lasu. A właściwie do zarośniętego budynku w jednej z części lasu. Tam zawsze dobrze mu się myślało. Jak pomyślał tak zrobił.
Chłopak wszedł do ruiny przez otwór, który na pewno nie był drzwiami.
Na korytarzu, którego najlepsze lata dawno minęły, tapeta odchodziła od ścian, a na podłodze walały się zniszczone meble. Gdzie nie gdzie pojawiały się dziury w ścianach, podłodze lub w suficie, tworząc przejścia do inny sal.
Jednak coś było nie tak.
Co? Tego nie wiedział, jednak silna intuicja, która nie raz uratowała mu życie, podpowiadała, że ktoś był w budynku.
Nie miał wyboru. Musiał użyć swojej specjalnej zdolności.
William przeszedł przez otwór po jego lewej stronie i poszukał dogodnego miejsca do ukrycia się. Nie wiedział ile czasu mu zajmie znalezienie tajemniczej osoby przebywającej w budynku, a kiedy będzie poza ciałem stanie się łatwym celem.
- Lento jeśli coś się zdarzy to mnie obudzi- przekazał krukowi za pomocą więzi, która była wyjątkowa dla panów i chowańców.
Błękitnooki usiadł w kącie, na którym opierał się stół pozbawiony nóg. Z drewnianego blatu zwisał, dawniej biały, podziurawiony obrus.
William naciągną obrus dzięki czemu stworzył idealne miejsce do ukrycia się. Oparł głowę o ścianę i zamkną oczy.
Nie lubił swojej ,,specjalnej zdolności''. Nie chodziło o to, że jego matka miała taką samą zdolność i odziedziczył ją po niej. Nie kontrolował jej w pełni.
William czasem żałował, że nie poszedł do Akademii S.N.I.D., jednak tylko czasem.
Przez brak pełnej kontroli nad mocą, nie był wstanie przewidzieć kiedy ,,opuści ciało''. Jakby nie było to wystarczającym problemem, wystąpiła w jego zdolności mutacja. Widzenie przyszłości, teraźniejszości i przeszłości na raz było rzadkością. Niebezpieczną rzadkością. Posiadacze spojrzenia w przyszłość lub przeszłość byli mało spotykani. Dlaczego? Pojawiali się raz na 1000 posiadaczy spojrzenia, a do tego patrzenie w przyszłość i przeszłość wiązało się z szaleństwem. Tylko co czwarty był zdrowy na umyśle.William był w ogromnym niebezpieczeństwie.
Isabella posiadała spojrzenie w przyszłość.
Chłopak wyobraził sobie, że otwiera drzwi od kamienicy w wychodzi na dwór. W ten sposób opuścił ciało.
Otworzył oczy i rozejrzał się. Był nadal w zniszczonym pomieszczeniu. Odetchną z ulgą. William wyszedł, a właściwie wyleciał, z pomieszczenia. Rozejrzał się i ruszył w prawą stronę zniszczonym korytarzem.
Chłopak był półprzezroczysty i unosił się parę centymetrów nad ziemią. Jednak nikt nie mógł go ujrzeć, po za innym posiadaczem spojrzenia, który aktualnie używał swej umiejętności.
William postanowił sprawdzić ogromną sypialnie na trzecim,a zarazem najwyższym, piętrze budynku. Chłopak przenikną przez sufit na trzecie piętro. Rozejrzał się po czym skręcił w prawo, a następnie w lewo. Powtórzył proces jeszcze parę razy, po czym staną.
Były przednim podwójne drzwi, z których została już tylko jedna część. Wleciał do środka. Wnętrze sypialni było w opłakanym stanie i na pewno nie była to sprawka czasu czy natury. Na krześle, które jako jedyne przetrwało armagedon siedziała postać w czarnym płaszczu. William zadrżał. Był to ten sam mężczyzna, którego spotkał przez kamienicą. ,,Co on tu robił?''- była to pierwsza myśl, która pojawiła się w jego głowie.
Mężczyzna zaciskał ręce w pięści na swoich przydługich włosach. Nagle wstał, złapał książkę z podłogi i cisną w lustro, które i tak było w kawałkach. Przy okazji z jego ust wyleciało przekleństwo.
Jego oczy były zaczerwienione od płaczu, a twarz blada jak pergamin. Usta sine, a spojrzenie rozbiegane.
- Czemu!? Powiedział, że to załatwi sprawę- to mówiąc pochylił się nieznacznie i zakrył prawą ręką prawą stronę twarzy- Przecież obiecał! Pomogłem mu! Pomogłem!- mężczyzna upadł na kolana i zaczął uderzać pięściami w podłogę- Nie mogę to dłużej siedzieć! Nie wytrzymam! Kiedy on przyjdzie!?
William spojrzał na mężczyznę ze współczuciem. Cierpiał, był na skraju histerii. Co mogło go do tego doprowadzić? Syn Windiego postanowił zaczekać na osobę, o której mówił zrozpaczony przedstawiciel płci brzydkiej.
William nie musiał długo czekać, już po półgodzinie pojawiła się tajemnicza postać. Była niezbyt postawna i ubrana w czarny płaszcz kapturem, przez co błękitnooki ni mógł dostrzec jego twarzy.
- O widzę, że zająłeś sobie czas- mruknęła postać w płaszczu z rozbawieniem- Czym ci zawadziły te biedne meble?
Mężczyzna podniósł głowę z zaskoczeniem po czym odetchną z ulga.
- W końcu przyszedłeś! Ja już dłużej tak nie mogę! Oszaleję tutaj! Pomogłem ci! Obiecałeś, obiecałeś! Gdzie ona jest, co?
Zakapturzona postać westchnęła ciężko.
- Artonku, Artonku, Artonku...- to mówiąc pokręcił głową- Już ci mówiłem, prawda? Wszystko w swoim czasie.
- Już to słyszałem! Do jasnej cholery, gdzie jest Lurna!?- Arton ruszył do Zakapturzonego i złapał go płaszcz i przyciągnął do siebie. Tamten tylko westchną ciężko. W następnej chwili Zakapturzony stał wolny, wyprostowany,a mężczyzna klęczał przed nim trzymany, przez kajdany utworzone z mroku.
- Nie zapomina kim jestem! Moim ojcem jest król Ciemności. Jednak będę dla ciebie litościwy. Jak tak bardzo zależy ci na niej to postaram się dowiedzieć gdzie teraz przebywa. Zadowolony?
- T-tak panie. T-tylko skąd wiesz, że się odrodziła?- spytał z wyraźną skruchą. Zakapturzony spojrzał przez ramię na Artona.
- Nie wiem. Jednak znam kogoś kto będzie wiedział.
- Proszę nie zostawiaj mnie tak panie!
- Ooo- to mówiąc jego głos ruszył ku górze- Chcesz zadanie?- tamten skiną głową- A więc dobrze. Zabij Sabrinę. To chyba nie problem, prawda?
Na Williama padł blady strach. Mimo, że nie utrzymywał kontaktów z Sabriną jej śmierć go przerażała. Przecież ona mu pomagała! Nie powiedziała mu o jego ojcu, ale mimo wszystko...
- Nie,ale....
- Jakie znowu ,,ale''!Masz problem z zabiciem jej?- Zakapturzony zaczął się przeraźliwie śmiać- Masz problem z zabiciem jej, a z zabiciem własnej matki nie miałeś? Żałosne- to mówiąc już się nie śmiał, ale gdyby spojrzenie mogło zabijać Arton leżałby martwy. Nawet nie materialny William skrzywił się i zadrżał. Jednak miał nie odparte wrażenie, że znał Zakapturzonego. Nie wiedział skąd, ale przypominał mu kogoś, kogo dobrze znał.
- Nie, panie. Zabije ją- odrzekł. Jego głos brzmiał już pewnie.
- Doskonale-po tym jednym słowie Zakapturzony znikną w czarnych płomieniach. Arton upadł na podłogę gdy zniknęły czarę kajdany.
William czym prędzej wyleciał z pomieszczenia i wrócił do pokoju, w którym znajdowało się jego ciało.
Gdy jego dusza znalazła się w ciele chłopak otworzył oczy, po czym użył zaklęcia teleportacji, którego nauczył go profesor Silvedi.
Szary cień owiną się wokół niego i kruka po czym obaj zniknęli.
Jednak Williama nie chciał opuścić jedna, uporczywa myśl.
Arton był jego starszym bratem, o którym dowiedział się stosunkowo nie dawno.
Był również mordercą ich matki, Isabelli.
Gdy William mógł zabijać za pomocą wzroku, to w salonie znajdował by się nieboszczyk. No ale cóż nie miał takiej zdolności więc tylko zgromił ojca srogim spojrzeniem i ciężko westchną. Poważna sytuacja wymaga dorosłego, prawda? William zastanawiał się tylko kto w tym towarzystwie jest dorosłym. On czy Windi, a może dziewczyna? Jego ojciec przechodził wszelkie granice. Czy on nie miał za grosz wyczucia sytuacji?! Zaczynał rozumieć czemu Sabrina tak bardzo nie chciała by go poznał. Jednak czy miała do tego prawo? Miało prawo okłamywać go przez całe życie? William odrzucił swoje rozmyślania, gdyż wiedział, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Postanowił zwrócić uwagę na owego gościa z amnezją. Dziewczyna była ubrana w błękitna sukienkę, no przynajmniej kiedyś była błękitna. Teraz była brudna od płota i spalin, a także porwana tu i ówdzie. Jej włosy były rozmierzwione i poplątane. Oczywiście nie obyło się bez błota także we włosach. Co było ciekawe dziewczyna była tylko w sukience, a raczej w tym co z niej zostało, i jakiś butach, mimo że na zewnątrz było bardzo zimno. Nagle Williama ogarnęła złość. Dlaczego jego ojciec zaprosił nie znajomą? Mogła być również przestępcą, złodziejem. Pomyślał o tym? Równie dobrze może być zwykłym człowiekiem z amnezją, a nie kimś z ich świata. A nawet jeśli była to dlaczego mieli jej pomagać?
- Ojcze właściwie to może mi wyjaśnisz czemu ją wpuściłeś?
- Hymm, bo potrzebuje pomocy?
- A dlaczego my mamy jej pomóc?
Ojciec spojrzał na syna ze zdziwioną miną. Właściwie jak miał mu to wyjaśnić? Powiedzieć, że wygląda jak osoba która znała jego brata? A może ma powiedzieć, że wygląda jak osoba związana z pozytywką i jej tajemnicą? Obie te informacje mogą wywołać złość, irytacje lub zainteresowanie Williama. Windi zauważył, że chłopak coraz bardziej się irytuje, a dziewczyna boi, że ją wyrzucą.
- Ech, no bo...ech- próbował coś wymyślić, gdy nagle w jego głowie pojawiła się trzecia opcja, jego koło ratunkowe.
- No bo wygląda jak ktoś kogo znam.
William popatrzył na niego zaskoczony po czym się odezwał.
-Skoro wygląda jak ktoś kogo znasz to moja osoba nie jest tu potrzebna, mylę się?
- No tak...
- W takim razie wychodzę.
Nim Windi zdążył powstrzymać Williama chłopak wstał wziął płaszcz po czym opuścił kamienice.
******************************************************************************
Znów uciekł. Taka myśl towarzyszyła Williamowi podczas jego spaceru. Czemu zawsze gdy pojawiają się problemy ucieka? Zawsze tak robi, ale dlaczego? Czemu chociaż raz nie może stanąć naprzeciw problemom? Chłopak postanowił wybrać się do lasu. A właściwie do zarośniętego budynku w jednej z części lasu. Tam zawsze dobrze mu się myślało. Jak pomyślał tak zrobił.
***********************************************************
Chwile później był na miejscu. Jego oczom ukazała się ruina. Niegdyś pełne ściany teraz były w kawałkach. Widać było również drzewa wyrastające z tego co jeszcze stało. Niegdyś był tu piękny pałac, przynajmniej tak powiedziała jego matka. Pozostałości budynku były obrośnięte bluszczem. William nie wiedział ile ten budynek ma lat. Jedno było jednak pewne. Był na tyle wiekowy, że o nim zapomniano i że złączył się z otaczająca go przyrodą. Jego matka uwielbiała to miejsce. Nie dziwił jej się. Było w nim ,,to coś''. Coś mistycznego, tajemniczego.Nagle na ramieniu chłopaka usiadł kruk. Był to jego chowaniec. Ptak zwał się Lento o szkarłatnych oczach. Zazwyczaj takich chowańców nie posiadali wysoko urodzeni. William jednak od dawna miał to gdzieś. Nie chodził w końcu do Akademii S.N.I.D. tylko uczył się sam i pod okiem jednego z były nauczycieli Akademii.Chłopak wszedł do ruiny przez otwór, który na pewno nie był drzwiami.
Na korytarzu, którego najlepsze lata dawno minęły, tapeta odchodziła od ścian, a na podłodze walały się zniszczone meble. Gdzie nie gdzie pojawiały się dziury w ścianach, podłodze lub w suficie, tworząc przejścia do inny sal.
Jednak coś było nie tak.
Co? Tego nie wiedział, jednak silna intuicja, która nie raz uratowała mu życie, podpowiadała, że ktoś był w budynku.
Nie miał wyboru. Musiał użyć swojej specjalnej zdolności.
William przeszedł przez otwór po jego lewej stronie i poszukał dogodnego miejsca do ukrycia się. Nie wiedział ile czasu mu zajmie znalezienie tajemniczej osoby przebywającej w budynku, a kiedy będzie poza ciałem stanie się łatwym celem.
- Lento jeśli coś się zdarzy to mnie obudzi- przekazał krukowi za pomocą więzi, która była wyjątkowa dla panów i chowańców.
Błękitnooki usiadł w kącie, na którym opierał się stół pozbawiony nóg. Z drewnianego blatu zwisał, dawniej biały, podziurawiony obrus.
William naciągną obrus dzięki czemu stworzył idealne miejsce do ukrycia się. Oparł głowę o ścianę i zamkną oczy.
Nie lubił swojej ,,specjalnej zdolności''. Nie chodziło o to, że jego matka miała taką samą zdolność i odziedziczył ją po niej. Nie kontrolował jej w pełni.
William czasem żałował, że nie poszedł do Akademii S.N.I.D., jednak tylko czasem.
Przez brak pełnej kontroli nad mocą, nie był wstanie przewidzieć kiedy ,,opuści ciało''. Jakby nie było to wystarczającym problemem, wystąpiła w jego zdolności mutacja. Widzenie przyszłości, teraźniejszości i przeszłości na raz było rzadkością. Niebezpieczną rzadkością. Posiadacze spojrzenia w przyszłość lub przeszłość byli mało spotykani. Dlaczego? Pojawiali się raz na 1000 posiadaczy spojrzenia, a do tego patrzenie w przyszłość i przeszłość wiązało się z szaleństwem. Tylko co czwarty był zdrowy na umyśle.William był w ogromnym niebezpieczeństwie.
Isabella posiadała spojrzenie w przyszłość.
Chłopak wyobraził sobie, że otwiera drzwi od kamienicy w wychodzi na dwór. W ten sposób opuścił ciało.
Otworzył oczy i rozejrzał się. Był nadal w zniszczonym pomieszczeniu. Odetchną z ulgą. William wyszedł, a właściwie wyleciał, z pomieszczenia. Rozejrzał się i ruszył w prawą stronę zniszczonym korytarzem.
Chłopak był półprzezroczysty i unosił się parę centymetrów nad ziemią. Jednak nikt nie mógł go ujrzeć, po za innym posiadaczem spojrzenia, który aktualnie używał swej umiejętności.
William postanowił sprawdzić ogromną sypialnie na trzecim,a zarazem najwyższym, piętrze budynku. Chłopak przenikną przez sufit na trzecie piętro. Rozejrzał się po czym skręcił w prawo, a następnie w lewo. Powtórzył proces jeszcze parę razy, po czym staną.
Były przednim podwójne drzwi, z których została już tylko jedna część. Wleciał do środka. Wnętrze sypialni było w opłakanym stanie i na pewno nie była to sprawka czasu czy natury. Na krześle, które jako jedyne przetrwało armagedon siedziała postać w czarnym płaszczu. William zadrżał. Był to ten sam mężczyzna, którego spotkał przez kamienicą. ,,Co on tu robił?''- była to pierwsza myśl, która pojawiła się w jego głowie.
Mężczyzna zaciskał ręce w pięści na swoich przydługich włosach. Nagle wstał, złapał książkę z podłogi i cisną w lustro, które i tak było w kawałkach. Przy okazji z jego ust wyleciało przekleństwo.
Jego oczy były zaczerwienione od płaczu, a twarz blada jak pergamin. Usta sine, a spojrzenie rozbiegane.
- Czemu!? Powiedział, że to załatwi sprawę- to mówiąc pochylił się nieznacznie i zakrył prawą ręką prawą stronę twarzy- Przecież obiecał! Pomogłem mu! Pomogłem!- mężczyzna upadł na kolana i zaczął uderzać pięściami w podłogę- Nie mogę to dłużej siedzieć! Nie wytrzymam! Kiedy on przyjdzie!?
William spojrzał na mężczyznę ze współczuciem. Cierpiał, był na skraju histerii. Co mogło go do tego doprowadzić? Syn Windiego postanowił zaczekać na osobę, o której mówił zrozpaczony przedstawiciel płci brzydkiej.
William nie musiał długo czekać, już po półgodzinie pojawiła się tajemnicza postać. Była niezbyt postawna i ubrana w czarny płaszcz kapturem, przez co błękitnooki ni mógł dostrzec jego twarzy.
- O widzę, że zająłeś sobie czas- mruknęła postać w płaszczu z rozbawieniem- Czym ci zawadziły te biedne meble?
Mężczyzna podniósł głowę z zaskoczeniem po czym odetchną z ulga.
- W końcu przyszedłeś! Ja już dłużej tak nie mogę! Oszaleję tutaj! Pomogłem ci! Obiecałeś, obiecałeś! Gdzie ona jest, co?
Zakapturzona postać westchnęła ciężko.
- Artonku, Artonku, Artonku...- to mówiąc pokręcił głową- Już ci mówiłem, prawda? Wszystko w swoim czasie.
- Już to słyszałem! Do jasnej cholery, gdzie jest Lurna!?- Arton ruszył do Zakapturzonego i złapał go płaszcz i przyciągnął do siebie. Tamten tylko westchną ciężko. W następnej chwili Zakapturzony stał wolny, wyprostowany,a mężczyzna klęczał przed nim trzymany, przez kajdany utworzone z mroku.
- Nie zapomina kim jestem! Moim ojcem jest król Ciemności. Jednak będę dla ciebie litościwy. Jak tak bardzo zależy ci na niej to postaram się dowiedzieć gdzie teraz przebywa. Zadowolony?
- T-tak panie. T-tylko skąd wiesz, że się odrodziła?- spytał z wyraźną skruchą. Zakapturzony spojrzał przez ramię na Artona.
- Nie wiem. Jednak znam kogoś kto będzie wiedział.
- Proszę nie zostawiaj mnie tak panie!
- Ooo- to mówiąc jego głos ruszył ku górze- Chcesz zadanie?- tamten skiną głową- A więc dobrze. Zabij Sabrinę. To chyba nie problem, prawda?
Na Williama padł blady strach. Mimo, że nie utrzymywał kontaktów z Sabriną jej śmierć go przerażała. Przecież ona mu pomagała! Nie powiedziała mu o jego ojcu, ale mimo wszystko...
- Nie,ale....
- Jakie znowu ,,ale''!Masz problem z zabiciem jej?- Zakapturzony zaczął się przeraźliwie śmiać- Masz problem z zabiciem jej, a z zabiciem własnej matki nie miałeś? Żałosne- to mówiąc już się nie śmiał, ale gdyby spojrzenie mogło zabijać Arton leżałby martwy. Nawet nie materialny William skrzywił się i zadrżał. Jednak miał nie odparte wrażenie, że znał Zakapturzonego. Nie wiedział skąd, ale przypominał mu kogoś, kogo dobrze znał.
- Nie, panie. Zabije ją- odrzekł. Jego głos brzmiał już pewnie.
- Doskonale-po tym jednym słowie Zakapturzony znikną w czarnych płomieniach. Arton upadł na podłogę gdy zniknęły czarę kajdany.
William czym prędzej wyleciał z pomieszczenia i wrócił do pokoju, w którym znajdowało się jego ciało.
Gdy jego dusza znalazła się w ciele chłopak otworzył oczy, po czym użył zaklęcia teleportacji, którego nauczył go profesor Silvedi.
Szary cień owiną się wokół niego i kruka po czym obaj zniknęli.
Jednak Williama nie chciał opuścić jedna, uporczywa myśl.
Arton był jego starszym bratem, o którym dowiedział się stosunkowo nie dawno.
Był również mordercą ich matki, Isabelli.
Komentarze
Prześlij komentarz