Rezydencja z Głębi Lasu
Przepraszam za opóźnienie! Oto specjal na Halloween. Następna część pojawi się w następne Halloween lub parę dni po nim.
Nie które tajemnice są tak mroczne......
.....że powinny pozostać w cieniu.
Stary zegar właśnie wybił dziesiątą w nocy.
Wiatr przechadzał się po uśpionym i spokojnym miasteczku.
Za spokojnym.
Wyglądało to jak cisza przed burzą.
Już po chwili drzwi od jednej z chatek otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Wyłoniła się z nich dziewczyna ubrana na czarno. Miała na sobie czarną pelerynę z kapturem, która na dole była wyszywana białymi różami. Reszta stroju, buty, spodnie, tunika i torba, była czarna. Z pod kaptura wyłaniał się dość długi warkocz brązowych włosów związanych czarną, jedwabną kokardą. Kaptur rzucał cień na twarz dziewczyny.
- Pełnia- wyszeptała wpatrując się w księżyc, który niebawem miał skryć się za chmurami.
Jakby wyrwana z transu odwraca się i zamyka drzwi, po czym udaje się w stronę lasu. Wchodzi między drzewa i idzie przed siebie. Dlaczego? Otóż wszyscy jej mówili, że ten las jest nawiedzany, przeklęty i żeby pod żadnym pozorem nie wchodzić tam 31 października. Chciała się przekonać czy to prawda. Gdy przeszłą parę metrów naszły ją wątpliwości. Postanowiła zawrócić. W tym celu odwróciła się i omal nie krzyknęła. Droga, którą przyszła nie istniała. Teraz były tam tylko drzewa i ciernie. Nic po za tym. Przerażona cofnęła się, po czym ruszyła by utorować sobie drogę. Rwała i ciągnęła ciernie i gałęzie. Już po chwili z jej dłoni zaczęły płynąć szkarłatna ciecz. Pisnęła i puściła kolejną gałąź. Podniosła i spojrzała na swe poranione ręce. Naglę usłyszała szelest.
- Czy ktoś tu jest?- spytała przerażona odwracając się. Odpowiedział jej złowrogi śmiech. Przerażona puściła się biegiem przed siebie. Kaptur spadł jej z głowy odsłaniając twarz. Była bardzo ładna. Miała delikatne rysy twarzy, pełne usta, zgrabny nosek i duże, niebieskie oczy, które w tym momencie wyrażały strach. Pędziła między drzewami coraz bardziej przerażona. Nagle z pośród ogołoconych drzew wyłoniła się przerażająca rezydencja. Dwór był potężny i majestatyczny. Budynek zbudowany był z czarnej cegły, teraz porośniętej czerwonymi różami. W widocznych oknach znajdowały się upiorne witraże ukazujące sceny mrożące krew z żyłach. Wysokie wierze przypominały zamczysko. Właściwe to cała rezydencja przypominała zamczysko. Po bokach schodów prowadzących do środka znajdowały się kolumny z czarnego marmuru. W ogrodzie rosły trzy odmiany róż: czarne, czerwone i białe. Stała tam również fontanna. Marmurowy aniołek miał odciętą przez diabła głowę i to właśnie z niej lała się woda. Wokół rosły ogołocone drzewa. Brama, na której dziewczyna zaciskała poranione dłonie była czarna i na górze zaostrzona. Na bramie wjazdowej widniała podobizna śmierci. Mimo strachu dziewczyna postanowiła wejść do tego przerażającego miejsca. Delikatnie pchnęła bramę a ta otworzyła się z cichym skrzypnięciem. Dziewczyna powoli posuwała się na przód. Gdy dotarła do zdobionych drzwi jej spojrzenie padło na złotą kołatkę. Przedstawiała ona nietoperza. Brązowooka dotknęła jej opuszkami palców. Jednak tego co miało zaraz nastąpić się nie spodziewała. Kołatka ożyła i ugryzła ją w palec dziewczyna pisnęła łapiąc się za dłoń. Drzwi otworzyły się przed nią a ona weszła do środka. Jednak drzwi zatrzasnęły się za nią, a ona próbowała je otworzyć. Jednak na próżno. Upadła na kolana i zaczęła łkać.
- N-nie p-powinnam b-była- szepnęła łykając gorzkie łzy. Zamknęła oczy i zaczęła odliczać do dziesięciu. Po chwili dziewczyna podniosła się z kolan i rozejrzała się. Znajdowała się na rozdrożu trzech korytarzy. Dwa znajdowały się po obu stronach dziewczyny, a trzeci był na przeciwko. Przez środek czarnej podłogi przechodził odróżniający się, czerwony dywan. Mimo, że na korytarzach było mnóstwo świec w złotych, zdobionych świecznikach, ani jedna nie była zapalona. Jedynym światłem oświetlającym ponure korytarze był blask księżyca wpadający przez barwne szkiełka starych witraży. Jednak środkowy korytarz był bardzo ciemny, gdyż nie było tam witraży, przez które mogły by wpadać promienie księżyca. Kolor ścian był słabo widoczny. Na każdej ze ścian widniały gobeliny przedstawiające przerażające kreatury, czy upiorne sceny. Dziewczyna postanowiła ruszyć najmniej oświetlonym korytarzem. Po chwili zauważyła schody po obu stronach korytarza. Stanęła miedzy nimi i przyjrzała się jednym. Schody były czarne i przez ich środek również przebiegał czerwony dywan. Dziewczyna podejrzewała, że ten dywan przechodził przez środek wszystkich korytarzy i schodów. Poręcz schodów była złota, zdobiona. Dziewczyna rozejrzała się z niepokojem.
- Czy ktoś tu jest?- spytała cicho, niemal nie słyszalnie. Jednak mimo to jej głos odbił się echem. Nagle z pośród ciemności wyłoniła się postać. Była to pokojówka, jednak jej wygląd dziwił i przerażał. Jej twarz była chorobliwie blada a jej oko po prawej stronie było całe białe a po lewej czarne. Jej włosy były czarne po prawej stronie, a po lewej białe. Przez czyje przebiegał szew.
- Witam w rezydencji hrabiego Varjomandiego- uśmiechnęła się miło, jednak zamiast tego przeraziła dziewczynę jeszcze bardziej. Jednak niezrażona kontynuowała.
- Panienka zapewne to Liunfa Abrancy- Liunfa cofnęła się zaskoczona.
- Kim jesteś i skąd wiesz kim ja jestem?
- Nazywam się V, a panienka przecież się przedstawiła, czyż nie?- Liun zamrugała kilka krotnie, przecież nie powiedziała jak się nazywam, nie przedstawiała się.
- Ach, nie rozumiesz..... Kołatka którą dotknęłaś ugryzła cię, prawda?- brązowowłosa kiwnęła głową, przyglądając się V za zrozumieniem.
- Czyli już rozumiesz.
- T-tak- odparła.
- W takim razie proszę za mną.
- Ale dlaczego miałabym pójść z tobą?
V pokiwała głową z rezygnacją. Po czym wyciągnęła z kieszeni strzykawkę wypełnioną czarną cieczą. Dziewczyna cofnęła się z przerażeniem, po czym zaczęła uciekać. Gdy dotarła do drzwi kilkakrotnie próbowała je otworzyć, jednak z marnym skutkiem. Odwróciła się i zobaczyła, że pokojówka idzie w jej kierunku. Dziewczyna pobiegła jednym z bocznych korytarzy, nie zwróciła uwagi którym. Łzy utrudniały już słabą widoczność. Liun niezliczoną ilość razy skręcała, że była pewna,że sama nie znajdzie drogi powrotnej. Nagle dziewczyna stanęła. Z naprzeciwka wyłonił się lokaj wyglądający jak męska wersja V. Miał czarno-białe włosy zaczesane na prawą stronę, więc białe włosy były bardziej widoczne. Prawe oko miał czarne a lewe białe. Tak jak pokojówka tu i tam miał widoczne szwy i był chorobliwie blady. Liunfa chciała się cofnąć jednak z tamtego korytarza wyłoniła V.
-W trzymaj ją! Chciała uciec- krzyknęła wściekła V ze strzykawką w ręku. Lokaj, który jak się okazało nazywał się W pokonał odległość dzielącą go od dziewczyny w trzech susach po czym złapał dziewczynę, mimo że się wyrywała. V już po chwili wstrzykiwała czarną ciecz do ciała dziewczyny. Ostatnie co zobaczyła Liun było czarne i białe oko pokojówki, potem nastała już tylko ciemność.
- N-nie p-powinnam b-była- szepnęła łykając gorzkie łzy. Zamknęła oczy i zaczęła odliczać do dziesięciu. Po chwili dziewczyna podniosła się z kolan i rozejrzała się. Znajdowała się na rozdrożu trzech korytarzy. Dwa znajdowały się po obu stronach dziewczyny, a trzeci był na przeciwko. Przez środek czarnej podłogi przechodził odróżniający się, czerwony dywan. Mimo, że na korytarzach było mnóstwo świec w złotych, zdobionych świecznikach, ani jedna nie była zapalona. Jedynym światłem oświetlającym ponure korytarze był blask księżyca wpadający przez barwne szkiełka starych witraży. Jednak środkowy korytarz był bardzo ciemny, gdyż nie było tam witraży, przez które mogły by wpadać promienie księżyca. Kolor ścian był słabo widoczny. Na każdej ze ścian widniały gobeliny przedstawiające przerażające kreatury, czy upiorne sceny. Dziewczyna postanowiła ruszyć najmniej oświetlonym korytarzem. Po chwili zauważyła schody po obu stronach korytarza. Stanęła miedzy nimi i przyjrzała się jednym. Schody były czarne i przez ich środek również przebiegał czerwony dywan. Dziewczyna podejrzewała, że ten dywan przechodził przez środek wszystkich korytarzy i schodów. Poręcz schodów była złota, zdobiona. Dziewczyna rozejrzała się z niepokojem.
- Czy ktoś tu jest?- spytała cicho, niemal nie słyszalnie. Jednak mimo to jej głos odbił się echem. Nagle z pośród ciemności wyłoniła się postać. Była to pokojówka, jednak jej wygląd dziwił i przerażał. Jej twarz była chorobliwie blada a jej oko po prawej stronie było całe białe a po lewej czarne. Jej włosy były czarne po prawej stronie, a po lewej białe. Przez czyje przebiegał szew.
- Witam w rezydencji hrabiego Varjomandiego- uśmiechnęła się miło, jednak zamiast tego przeraziła dziewczynę jeszcze bardziej. Jednak niezrażona kontynuowała.
- Panienka zapewne to Liunfa Abrancy- Liunfa cofnęła się zaskoczona.
- Kim jesteś i skąd wiesz kim ja jestem?
- Nazywam się V, a panienka przecież się przedstawiła, czyż nie?- Liun zamrugała kilka krotnie, przecież nie powiedziała jak się nazywam, nie przedstawiała się.
- Ach, nie rozumiesz..... Kołatka którą dotknęłaś ugryzła cię, prawda?- brązowowłosa kiwnęła głową, przyglądając się V za zrozumieniem.
- Czyli już rozumiesz.
- T-tak- odparła.
- W takim razie proszę za mną.
- Ale dlaczego miałabym pójść z tobą?
V pokiwała głową z rezygnacją. Po czym wyciągnęła z kieszeni strzykawkę wypełnioną czarną cieczą. Dziewczyna cofnęła się z przerażeniem, po czym zaczęła uciekać. Gdy dotarła do drzwi kilkakrotnie próbowała je otworzyć, jednak z marnym skutkiem. Odwróciła się i zobaczyła, że pokojówka idzie w jej kierunku. Dziewczyna pobiegła jednym z bocznych korytarzy, nie zwróciła uwagi którym. Łzy utrudniały już słabą widoczność. Liun niezliczoną ilość razy skręcała, że była pewna,że sama nie znajdzie drogi powrotnej. Nagle dziewczyna stanęła. Z naprzeciwka wyłonił się lokaj wyglądający jak męska wersja V. Miał czarno-białe włosy zaczesane na prawą stronę, więc białe włosy były bardziej widoczne. Prawe oko miał czarne a lewe białe. Tak jak pokojówka tu i tam miał widoczne szwy i był chorobliwie blady. Liunfa chciała się cofnąć jednak z tamtego korytarza wyłoniła V.
-W trzymaj ją! Chciała uciec- krzyknęła wściekła V ze strzykawką w ręku. Lokaj, który jak się okazało nazywał się W pokonał odległość dzielącą go od dziewczyny w trzech susach po czym złapał dziewczynę, mimo że się wyrywała. V już po chwili wstrzykiwała czarną ciecz do ciała dziewczyny. Ostatnie co zobaczyła Liun było czarne i białe oko pokojówki, potem nastała już tylko ciemność.
Komentarze
Prześlij komentarz