Tajemnica Pozytywki Rozdział VII
Hej dawno nic nie wstawiałam. Ale teraz są wakacje więc postaram się częściej coś wstawiać. Miłego czytania!
Tajemnica Pozytywki
Rozdział VII
Teraźniejszość
William poruszał się wzdłuż jednej z wielu ulic miasta. Jedną z wielu ulic, którymi poruczał się od wielu setek lat. I jednej z wielu ulic, która się zmieniła i dopasowując się do nowych standardów, tak zwanej ,,nowoczesności". Oczywiście chłopak nie poruszał się bez celu. No przynajmniej tym razem. Tym razem szedł na spotkanie z swoim jedynym przyjacielem, Alexandrem. Był jedną z niewielu osób jakimi otaczał się William, no i może jedyną która go rozumiała. Kiedyś sądził, że jedyną osobą z którą powinien się spotykać była Sabrina. Jednak od kiedy dowiedział się, że zataiła przed nim informacje o jego ojcu nie spotkał się z nią. To nie było tak, że nie chciał. Było wręcz przeciwnie ale ilekroć się decydował odwiedzić Sabrinę zatrzymywał się przed jej domem. Bał się. Czego? W sumie sam nie wiedział. Może tego co powie mu Sabrina, a może tego co skrywała pozytywka? A może czegoś jeszcze innego. I znowu jego myśli zeszły na tory, które były dla niego bolesne. Znowu myślał swojej matce. ,,Gdybym wtedy nie uciekł, żyła by." ta myśl jak cień podążała za nim i uaktywniała się gdy tylko myślał o matce. Czemu tak było? Ponieważ nie ważne ile lat minęło i tak oskarżał się o jej śmierć. Wiele osób myślało, że nienawidzi swojej matki ale tak nie było. Kochał ją. Jednak każda nawet najmniejsza wzmianka o niej powodowała, że zwykle spokojny William zmieniał się w furiata. Chłopak podniósł głowę, przyglądając się jakiejś kolorowej reklamie wyświetlanej na ogromnym telebimie.
- Tss- warkną- 19:30 Alexander mnie zabije- mrukną i podążył do dosyć starej knajpki, którą on i Alexander uwielbiali.
Chwile potem William stał przed dosyć starymi, brudnymi drzwiami knajpki. Gdy wszedł do środka od razy zauważył swego przyjaciela. Podszedł do niego, przygotowując się na odebranie słownego oskarżenia, które z resztą miało uzasadnienie.
- No, no Willi- zaczął Alexander śmiesznie przy tym układając wargi w dzióbek- Lepiej niż ostatnio, chociaż wolałbym byś się nie spóźniał.
- Tak, tak- mrukną w odpowiedzi- Przepraszam Alexandrze.
- Och!- odrzekł znużony- Czy ty nie możesz mówić do mnie jak wszyscy?
- Ja nie jestem jak wszyscy!-burkną w odpowiedzi na co zielonooki tylko spuścił głowę.
- Znowu?
-Tak.
- Will na serio musisz przestać o tym myśleć.
- To nie takie proste...
- Tak, wiem- powiedział, a po chwili namysłu dodał- Ale musisz się starać. Inaczej wciąż będziesz się dołował. No przynajmniej spróbuj.
- Dobrze, Alexandrze- mrukną. Spojrzał na swego przyjaciela, który przyglądał mu się badawczym wzrokiem. William miał wrażenie, że zielonooki dostrzega to, że go okłamał i nawet nie zamierza spróbować. Ale nawet jeśli tak było Alexander nie zamierzał tego mówić.
- I co? Dowiedziałeś się czegoś?
- A jak sądzisz?
- Gdybym to wiedział to bym cię nie pytał.
-To prawda, jednak zazwyczaj się nie mylisz.
- No, tak. A więc sądzę, że ty i Windi znaleźliście coś, jednak potrzebujecie pomocy. Zgadłem?
- Cóż, jak zwykle masz rację. Jednak nie powiedziałeś co znaleźliśmy Alexandrze.
- Och, Willi, Willi- Alexander natrafił na mordercze spojrzenie Williama, jednak nie zrażony tym kontynuował- masz zbyt duże mniemanie o mnie. Nawet ja nie wiem takich rzeczy.- mówiąc to westchną żałośnie. Osobie przyglądającej się z boku mogło wydać się dziwne, to że się ze sobą przyjaźnią. Nawet ubranie, które mieli na sobie mocno się różniło. Alexander miał na sobie biały, długi płaszcz z przypiętym na lewym ramieniu symbol słońca z zakręconymi ramionami. Do tego na szyi miał zawiązaną białą apaszkę. Pod płaszczem miał jasną, szarą koszulę. Na nogi założył ciemne szare spodnie, a na stopach widniały białe, skórzane kozaki. William miał za to na sobie czarny, długi płaszcz, granatową koszule, czarne spodnie i buty. Zachowanie również ich różniło. Podczas gdy Alexander był bardziej radosny i rzucał żartami na prawo i lewo, to William był raczej spokojny, skryty i często się denerwował gdy wspominano o jego matce. Pod praktycznie każdym względem stanowili swoje przeciwieństwa. Jednak jedna rzecz ich łączyła, obaj przeżyli tragedie. Chociaż William wiedział, że Alexander przeżył to inaczej. W końcu jego matka chciała go zabić.
- Ach, właśnie, właśnie co z.....-zaczął, i spuścił wzrok jakby się obawiał zacząć temat ze swym przyjacielem.
- Co z czym?- spytał zirytowany William.
- No z... no wiesz...
- Nie, nie wiem- William miał nadzieje, że Alexander nie zauważy jego kolejnego kłamstwa. Chłopak doskonale wiedział o czym mówi jego przyjaciel. Po prostu nie chciał mu tego ułatwiać. Alexander znowu przyjrzał się Williamowi badawczym wzrokiem. Czyżby wiedział, że William go okłamał? Nie, William się pomylił, bo niby skąd miał wiedzieć?
- Ech, no z... pozytywką- William uśmiechną się nie znacznie,a Alexander opadł na krzesło jakby zrobił coś nadzwyczaj trudnego- Więc jak?
- Nic się nie zmieniło od czasu naszej ostatniej rozmowy na ten temat.
- Ech Willi, bo ja muszę ci o czymś powiedzieć- zaczął Alexander. Nagle oczy Williama pojaśniały, a on czuł się jakby opuścił swoje ciało i poleciał gdzieś widząc wszystko niezwykle wyraźnie. Tak się zawszę działo gdy używał swej mocy. Mocy. którą odziedziczył po matce. Tak zwaną zdolność widzenia. Co to oznaczało? O tuż osoba posiadająca tą moc jest w stanie zobaczyć i usłyszeć to co dzieje się daleko od miejsca w którym się znajduje. Może tez to zrobić do miejsca całkiem blisko niego. Tak też było z Williamem. Zobaczył on młodą dziewczynę o błękitnych oczach i złotych włosach. Ubrana była w niebieską marynarkę, białą bluzkę, jensowe spodnie i białe kozaki. Na marynarce znajdował się taki sam symbol co w przypadku Alexandra. Dziewczyna nazywała się Angela Chryzokla. Była córką Sabriny i dziewczyną Alexandra. William wiedział dokąd zmierza dziewczyna. Do Czarnego Łabędzia, czyli knajpki w której byli. Alexander zaprosił ją tu. William powrócił do swego ciała. Choć on, wydawać się by mogło, że obserwował ją jakiś czas, to tak na prawdę minęła zaledwie sekunda.
- No naprawdę!- Alexander spojrzał na niego ze zdziwieniem- Mogłeś wcześniej mi powiedzieć, że ją zaprosiłeś.
- Tss- warkną- 19:30 Alexander mnie zabije- mrukną i podążył do dosyć starej knajpki, którą on i Alexander uwielbiali.
Chwile potem William stał przed dosyć starymi, brudnymi drzwiami knajpki. Gdy wszedł do środka od razy zauważył swego przyjaciela. Podszedł do niego, przygotowując się na odebranie słownego oskarżenia, które z resztą miało uzasadnienie.
- No, no Willi- zaczął Alexander śmiesznie przy tym układając wargi w dzióbek- Lepiej niż ostatnio, chociaż wolałbym byś się nie spóźniał.
- Tak, tak- mrukną w odpowiedzi- Przepraszam Alexandrze.
- Och!- odrzekł znużony- Czy ty nie możesz mówić do mnie jak wszyscy?
- Ja nie jestem jak wszyscy!-burkną w odpowiedzi na co zielonooki tylko spuścił głowę.
- Znowu?
-Tak.
- Will na serio musisz przestać o tym myśleć.
- To nie takie proste...
- Tak, wiem- powiedział, a po chwili namysłu dodał- Ale musisz się starać. Inaczej wciąż będziesz się dołował. No przynajmniej spróbuj.
- Dobrze, Alexandrze- mrukną. Spojrzał na swego przyjaciela, który przyglądał mu się badawczym wzrokiem. William miał wrażenie, że zielonooki dostrzega to, że go okłamał i nawet nie zamierza spróbować. Ale nawet jeśli tak było Alexander nie zamierzał tego mówić.
- I co? Dowiedziałeś się czegoś?
- A jak sądzisz?
- Gdybym to wiedział to bym cię nie pytał.
-To prawda, jednak zazwyczaj się nie mylisz.
- No, tak. A więc sądzę, że ty i Windi znaleźliście coś, jednak potrzebujecie pomocy. Zgadłem?
- Cóż, jak zwykle masz rację. Jednak nie powiedziałeś co znaleźliśmy Alexandrze.
- Och, Willi, Willi- Alexander natrafił na mordercze spojrzenie Williama, jednak nie zrażony tym kontynuował- masz zbyt duże mniemanie o mnie. Nawet ja nie wiem takich rzeczy.- mówiąc to westchną żałośnie. Osobie przyglądającej się z boku mogło wydać się dziwne, to że się ze sobą przyjaźnią. Nawet ubranie, które mieli na sobie mocno się różniło. Alexander miał na sobie biały, długi płaszcz z przypiętym na lewym ramieniu symbol słońca z zakręconymi ramionami. Do tego na szyi miał zawiązaną białą apaszkę. Pod płaszczem miał jasną, szarą koszulę. Na nogi założył ciemne szare spodnie, a na stopach widniały białe, skórzane kozaki. William miał za to na sobie czarny, długi płaszcz, granatową koszule, czarne spodnie i buty. Zachowanie również ich różniło. Podczas gdy Alexander był bardziej radosny i rzucał żartami na prawo i lewo, to William był raczej spokojny, skryty i często się denerwował gdy wspominano o jego matce. Pod praktycznie każdym względem stanowili swoje przeciwieństwa. Jednak jedna rzecz ich łączyła, obaj przeżyli tragedie. Chociaż William wiedział, że Alexander przeżył to inaczej. W końcu jego matka chciała go zabić.
- Ach, właśnie, właśnie co z.....-zaczął, i spuścił wzrok jakby się obawiał zacząć temat ze swym przyjacielem.
- Co z czym?- spytał zirytowany William.
- No z... no wiesz...
- Nie, nie wiem- William miał nadzieje, że Alexander nie zauważy jego kolejnego kłamstwa. Chłopak doskonale wiedział o czym mówi jego przyjaciel. Po prostu nie chciał mu tego ułatwiać. Alexander znowu przyjrzał się Williamowi badawczym wzrokiem. Czyżby wiedział, że William go okłamał? Nie, William się pomylił, bo niby skąd miał wiedzieć?
- Ech, no z... pozytywką- William uśmiechną się nie znacznie,a Alexander opadł na krzesło jakby zrobił coś nadzwyczaj trudnego- Więc jak?
- Nic się nie zmieniło od czasu naszej ostatniej rozmowy na ten temat.
- Ech Willi, bo ja muszę ci o czymś powiedzieć- zaczął Alexander. Nagle oczy Williama pojaśniały, a on czuł się jakby opuścił swoje ciało i poleciał gdzieś widząc wszystko niezwykle wyraźnie. Tak się zawszę działo gdy używał swej mocy. Mocy. którą odziedziczył po matce. Tak zwaną zdolność widzenia. Co to oznaczało? O tuż osoba posiadająca tą moc jest w stanie zobaczyć i usłyszeć to co dzieje się daleko od miejsca w którym się znajduje. Może tez to zrobić do miejsca całkiem blisko niego. Tak też było z Williamem. Zobaczył on młodą dziewczynę o błękitnych oczach i złotych włosach. Ubrana była w niebieską marynarkę, białą bluzkę, jensowe spodnie i białe kozaki. Na marynarce znajdował się taki sam symbol co w przypadku Alexandra. Dziewczyna nazywała się Angela Chryzokla. Była córką Sabriny i dziewczyną Alexandra. William wiedział dokąd zmierza dziewczyna. Do Czarnego Łabędzia, czyli knajpki w której byli. Alexander zaprosił ją tu. William powrócił do swego ciała. Choć on, wydawać się by mogło, że obserwował ją jakiś czas, to tak na prawdę minęła zaledwie sekunda.
- No naprawdę!- Alexander spojrzał na niego ze zdziwieniem- Mogłeś wcześniej mi powiedzieć, że ją zaprosiłeś.
-Och, Will
znowu użyłeś swojej mocy?- Po plecach Williama przeszedł zimny dreszcz. Nie
powinien był tego mówić. W końcu Alexander nie ma swojej specjalnej zdolności.
Kiedy ktoś używa swojej Alexander zawsze jest trochę smutny. Chociaż tego nie
mówi i stara się nie okazywać.
- No……tak…..
-Mhm. A co
do tego wcześniejszego to maż racje. Zaprosiłem Angele.
-Ale po
co?!- warkną William.
- Och Will
musisz rozmawiać też z innymi ludźmi. Więc pomyślałem, że Angela będzie
odpowiednią osobą.
- To ty
lepiej nie myśl! Idiota!
-
Will……..proszę, zostań.
- Nie! Mam
tego dość. Wychodzę!-to mówiąc William zabrał czarny płaszcz spoczywający na
oparciu fotela. Alexander podniósł się chcąc zatrzymać przyjaciela, jednak na
próżno. Drzwi od Czarnego Łabędzia otworzyły się tylko po to żeby za chwilę
zamknąć się z hukiem. William ruszył w przeciwną stronę do odchodzącej Angeli.
Nie mógł w to uwierzyć. Jak Alexander mógł to zrobić? Chociaż jak by się nad
tym zastanowić to miał trochę racji. William spędzał czas tylko z dwoma
osobami: Alexandrem i Windim swym ojcem.
-
Przesadza….- mrukną sam do siebie.
******************************
Godzinę
później chłopak dotarł pod starą kamienicę. Przez otwarte, kuchenne okno
wylatywały przepiękne zapachy. Co jak co ale William uwielbiał kuchnie swego
ojca. William był ciekaw jak by to było gdyby Windi i Isabella się nie
rozstali, i gdyby jego brat żył…. Ciekawe jak by w tedy żyli. Chłopak uśmiechną
się pod nosem. Ta perspektywa bardzo się mu podobała. Nagle do uszu chłopaka
dopadł dźwięk. Dźwięk, którego nie słyszał od wieków. Dźwięk, który przeklinał.
Owym odgłosem była melodia grana przez pozytywkę. Jednak ten stary przedmiot od
ponad dwustu lat nie wydał ani jednego dźwięku. Choćby najcichszego
skrzypnięcia. A teraz grała najgłośniej jak potrafiła. Co się stało? Dlaczego
teraz? Te pytania uderzyły w Williama z ogromną mocą.
-Ojcze,
zamknij okno!- krzykną chłopak. Po chwili okno z hukiem zostało zamknięte.
William odetchną z ulgą, choć wiedział że kiedy przekroczy próg domu znów
usłyszy ten dźwięk. Dopiero teraz zauważył, że pod oknem stała zakapturzona
postać. Sadząc po budowie ciała był to mężczyzna o dobrej budowie. Gdy
okno zostało zamknięte postać odwróciła się do Williama. Teraz można było zauważyć
jego czarne oczy i włosy. Jego cera była chorobliwie blada, jakby od wieków nie
był na słońcu. Jednak cień latarni uniemożliwiał dokładne przyjrzenie się
postaci. Owa osoba na pewno była trochę starsza od Williama, jednak nie jakoś
bardzo. Mężczyzna uśmiechnął się ozięble na widok błękitnookiego.
- Witaj
Williamie. Piękna melodia, prawda?- jego głos nie należał do
najprzyjemniejszych. Jednak nie należał też do najgorszych. Był schrypnięty i
silny. Jednak od jego brzmienia ciarki po plecach przechodziły- Nie odpowiesz
mi? Ech, trudno.- rzekł machając ręką jakby to była drobnostka. Po swych
słowach odwrócił głowę do okna.- I tak kiedyś będziesz musiał ze mną
porozmawiać. A teraz żegnaj.- po tych słowach rozmył się w ciemnościach.
Komentarze
Prześlij komentarz